„Cześć, fajnie piszesz. Dodaję cię do sieci. PS. Robię brandingi, jakby co.”
To nie jest wyjątek. To standard.
LinkedIn, DM-y, newslettery, artykuły, komentarze – wszystko tu jest sprzedażą. Tyle że udajemy, że to nie sprzedaż. Bo przecież „dzielimy się wiedzą”, „inspirujemy”, „budujemy relacje”.
Nie.
Budujemy lejki.
Między lajkiem a CRM-em
Zaczyna się od niewinnego serduszka pod postem. Potem komentarz w stylu: „Świetne ujęcie, totalnie się zgadzam”. A potem: DM z pytaniem o podcasty, branding, marketing, rekrutację, copy, coaching, webinary albo aplikację do zarządzania aplikacjami.
Soft push. Podlany entuzjazmem. Czasem z uśmiechem AI w stopce.
I niby nikt nie sprzedaje. A jednak wszyscy chcą coś sprzedać.
Po prostu nie chcą, żeby to tak wyglądało.
Sprzedaż typu „dupą do przodu”
Zamiast napisać: „hej, mam usługę – może jej potrzebujesz?”, kombinujemy jak dzieci w szkole:
– „Zainspirował mnie Twój post, więc pomyślałem, że…”
– „Od dawna Cię obserwuję i chciałem tylko powiedzieć, że…”
– „Twój profil mi się wyświetlił i zobaczyłem, że też działasz w…”
I na końcu zawsze: „Jakbyś czegoś potrzebował, to śmiało!”
Zero kontaktu, zero intencji, za to dużo śmiechu przez zęby.
Wielka Gra w Udawanie
Każdy wie, że to gra. Ale nikt nie chce wyjść z roli.
Bo jak napiszesz wprost, że masz ofertę – to jesteś „agresywny”. Jak napiszesz uczciwy post z linkiem – to zasięg leży. Jak powiesz, że coś sprzedajesz – to „nadużywasz zaufania”.
Więc sprzedajesz… ale na paluszkach.
Wpisując się w contentowe bingo:
- „Edukacja, nie sprzedaż”
- „Wartość, nie oferta”
- „Relacja, nie lead”
Problem? To, że wszyscy to widzą
I ja też to robię.
Czasem próbuję opakować ofertę w żart. Czasem piszę post, który ma coś „przemycać”. Czasem wrzucam link z takim lękiem, jakbym handlował zakazanym towarem.
Bo taki jest klimat. Bo tak wypada. Bo nie umiem (jeszcze?) sprzedawać wprost bez stresu.
I wiem, że to czuć. Tak samo jak czuję to u innych.
I nie chodzi o wywyższanie się – tylko o zmęczenie tą wspólną grą w „nie-sprzedawanie”.
I niektórzy mają już tego serdecznie dość. Bo ile razy można czytać post o tym, jak „powrót do sportu po kontuzji nauczył mnie jak budować zespół sprzedażowy”?
Ile razy można dostać wiadomość, że ktoś „przypadkiem znalazł Twój profil” i „nie chce nic sprzedawać”… ale ma ofertę?
Nie chodzi o to, żeby nie sprzedawać
Sprzedawaj. Ale nie udawaj.
Sprzedawaj. Ale z szacunkiem.
Sprzedawaj. Ale bez tej warstwy lukru, która udaje, że tu chodzi o „dzielenie się wartościami”.
Bo przecież nie sprzedajemy po to, żeby kogoś wkręcić, zirytować albo wyciągnąć od kogoś hajs dla sportu (choć tacy też są, jasne).
Sprzedajemy, bo chcemy zarobić. Na życie. Na chleb. Na marzenia. Na lepszy mikrofon albo wakacje, które nie kończą się na zakładce „last minute z kodem rabatowym”.
I to jest okej. To powinno być normalne.
Tyle że nadal nie jest.
Ty też masz dość tej gry? Czy może po prostu trzeba się nauczyć grać w nią lepiej?