Efekt Pana z Kanapy, czyli jak polski podcasting przeskoczył estetykę i zapomniał o treści

Kiedyś nagrywaliśmy w szafie. Dosłownie. Między bluzami, a stosem pudeł po butach, z mikrofonem za 99,99 zł (z promocji), ale z pasją i zacięciem, które nadrabiały wszystko.

I wychodziły z tego rzeczy surowe, dziwne, bardzo niszowe, często z pogranicza fanaberii. Ale było w tym życie. I było słychać, że komuś zależy.

A dziś?

Mamy kanapy z weluru, światła jak w serialu Netfliksa i dźwięk czystszy niż sumienie przedszkolanki. Tylko że…

Coraz częściej nie ma już po co tego słuchać.

Efekt Pana z Kanapy

W Polsce wyrósł las studiów podcastowych – też to widzisz?

Wszystko wygląda pięknie: designerskie wnętrza, trzy kamery, mikrofony za dwa koła, neon „Gadamy” w tle.

Forma?

Sztos.

Treść?

No właśnie.

A w środku często:

– rozmowy bez celu,

– goście, którzy mówią to samo, co wszędzie indziej,

– prowadzący, który nigdy nie zadaje pytania pogłębiających.

Efekt? 50 minut audio-video, które wygląda świetnie, ale wartości w nim ze świecą szukać.

Skok bez rozbiegu

To nie jest zarzut wobec jakości technicznej. Świetny dźwięk, światło i realizacja to atuty. Problem zaczyna się wtedy, gdy oprawa zastępuje myślenie o tym, co i po co się mówi. Bo dobre studio nie nauczy narracji. Zrobi to tylko praktyka, najlepiej ta brudna, długa i mozolna.

W USA czy UK podcasty miały czas, żeby dojrzeć. Zaczynało się (podobnie jak u nas) od brudnych nagrań, montowanych po nocach. Ludzie uczyli się, jak działa dramaturgia, jak budować narrację, jak tworzyć atmosferę samym dźwiękiem.

My przeskoczyliśmy od razu do studiów podcastowych. Ominęliśmy etap potknięć, prób, błędów, ryzykownych formatów. Nieudanych projektów, które przez lata szukania odpowiedzi na stawiane pytania stworzyły perełki.

Zamiast audio z szafy mamy od razu Lexa Friedmana z nad Wisły. Tylko, że bez treści.

Piękna forma bez opowieści

To, że coś jakościowo dobrze wygląda i jakościowo dobrze brzmi, nie znaczy, że jest dobre.

Podcast to nie tylko mikrofon i światło. To tempo, decyzja, montaż. To pytanie, które trzyma, pauza, która mówi więcej niż słowo. To wycięcie tego, co zbędne.

A dziś dostajemy:

  • pytania w stylu: „to opowiedz coś o sobie”,
  • potem: 60 minut o niczym,
  • i finalnie: zero cięć, zero montażu, zero puenty.

To nie jest podcast. To randomowa rozmowa, którą przypadkiem ktoś nagrał.

Co straciliśmy?

Eksperyment. Narrację. Odwagę.

Nie trzeba od razu robić true crime’u (choć ten akurat w PL od lat ma się dobrze, chyba, tak mówią, nie moja bajka…) czy fabularyzowanego serialu, żeby robić dobry podcast. Co nie zmienia faktu, że oczywiście chciałbym widzieć dużo więcej takich jakościowych produkcji.

Wystarczy mieć pomysł, plan i czas na jego dopracowanie.

A czasem wystarczy… wyciąć 40 minut.

Zamiast tego dostajemy setki podcastów, które są jak kino domowe z lokalną kablówką. Technicznie może i robią wrażenie. Ale tak naprawdę, nie ma co oglądać.

Co można odzyskać?

  • Myślenie od słuchacza: po co on tego słucha? Co z tego wynosi?
  • Odwagę do montażu: mniej znaczy więcej.
  • Pokorę wobec formatu: nie każdy temat uniesie godzinę.
  • Powrót do audio jako medium, a nie tylko tła do rolek.

Efekt Pana z Kanapy to nie wina samej kanapy. To wina (nie)podjętych decyzji. Braku przemyślenia tego, co chcemy robić, jak, po co i dla kogo.

Jeśli robisz podcast tylko po to, żeby wyglądał dobrze na Reelsach, to może nie rób go wcale.

Ale jeśli masz coś wartościowego do powiedzenia, to nie potrzebujesz neonów. Forma ma tylko wzmacniać treść, a nie ją przykrywać.

Przewijanie do góry